avatar Blog gryzmoli RamzyY z metropolii Łapy. Przejechałem z BS 82898.00 km z czego 9227.83 off-road.
Zazwyczaj jeżdżę Vśr 1km/2'

-->ŻYCIE BEZ ROWERU POWODUJE RAKA I CHOROBY SERCA<--
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
w 2010r licznikowo wyszło 2018km LEVELem A2

<<- RowerowI ->>


Odwiedzone gminy

free counters



ArchiwuM X

suche dane:
126.23 km 3.00 off-road
06:04 h 20.81 AVG:
V-max:43.60 km/h
temp:2.1
przewyższenia:957 m
HR max: (%)
HR avg: (%)
tłuszczyk: 3253 kcal
dosiadałem: Gazella

Mazury -dzień 4/5

Czwartek, 26 września 2013 · dodano: 28.09.2013 | Komentarze 0

Jest 5.30 i 3,7*C, noc pod kocem/złotkiem i nie było najgorzej. Kilka x budziłem się ale z powodu przepełnionego pęcherza, a nie zimna rather a nie chciało mi się iść ‘uregulować sprawy’ bo tylko bym się rozbudził. Na śniadanie podwójna herbata, 4 kanapki pasztet +cebula tradycyjnie. Koszulka bawełniana, polar, windstop, kurtka p/deszczowa z kapturem, na ręce szpitalne rękawiczki letexowe a na nich skarpety(zgubione wczoraj rękawice, lepiej tak niż nie czuć rak), na stopach podwójne bawełniane skarpety i ogień przed siebie. Tyłek o dziwo dobrze znosi codzienne kilometraże >100 –może z powodu dość częstych przystanków na foto.

namiot około 6 rano


Wyjazd o 7.25 i na dzień dobry 2,1*C po mordzie –nie jest zabawnie, ale jechać trzeba a dobitnie jeszcze nie zmarzłem. W ręce względnie ciepło, ale palce u stóp dogorywają -a pomysł spakowania ocieplaczy wydał mi się śmieszny... Na podjazdach para z gęby leci wali jak nigdy.
A propos cebuli miałem sen... dentysta zbliżając się tylko do mnie przełożył mi wizytę do maja nie podając powodu –domyślam się, że chodziło o zapach cebuli. Za to jestem w pełni sił i zdrowy hah.





Na trasie spora mgła, więc włączam tylną lampkę i kontynuuję włajaż włajaż. Łykczę kubusia i banana. 8.50 i 4,8*C, w palce u nóg deczko cieplej. Odbijam na Grądzkie po prawej mając jez. Gawlik. O 9.20 na słońcu dobija 6,7*C, spada ze mnie kurtka i wpadam na ‘drogę’/kocie łby/żwirówka do Lipowa i Jurkowa Węgorzewskiego. Wpada paczka ciastek owsianych, czyli glukoza i mogę kontynuować przeprawę po kocich łbach.

po zapomnianych wioskach


po drodze moja mapa nie wystarcz i rzucam okiem na takie cudo


Dalej na Możdżany(nie modyfikuje śladu gpsies ‘bo mnie się nie chce’), gdzie w lesie remontują kawałek na Kruglany, ale jest opcja rowerowa –przepchać 40gh rower przez las, zwalone drzewa i pojechać dalej bo 4-ro metrowej dziury nie przeskoczę(robili przekop). Kurtka z powrotem wędruje na garba, bo robi się zimno.
W sklepie w Kruglanach zakupy spożywcze oraz dopadam zwykłe rękawiczki za 6zł ciesząc się jak dziecko – i od razu cieplej w ręce. Zajeżdżam do twierdzy sił SS









Ale trzeba szybko spierniczać do Węgorzewa, bo zaczyna coś kropić i gromadzą się chmurki.


Co chwila światła na drodze –remonty. Brak słów...



Dopiero teraz zauważam, że nogi bolały mnie tylko pierwszego dnia i po nocy był spokój(w sumie cały wyjazd miałem na noc pod ongi podłożone sakwy, co by bardziej wypoczęły niż reszta), tyłek jedzie dalej, nie wymięka, więc w to mi graj. Tyłek tylko tyle dawał znać co rano przy pierwszym kontakcie z siodełkiem. Pisze tak o –przepraszam- dupie, ale to właśnie na niej się jedzie i jeżdżący nie tylko poza miasto wiedzą o tym dobrze, a jeżdżący po bułki do osiedlowego niech przemilczą, jeśli nie wiedzą OCB.
Przed Węgorzewem sporo poligonów i terenów do ćwiczeń wojska. Co chwila leci jakiś wojskowy pojazd, a w samym Węgorzewie Mazurska Brygada Artylerii.

Srokowo wita ciemnymi chmurami



Zauważam, że bagażnik poluzował się, ale nie mam czasu na dokręcenie go i spierniczam dalej przed deszczem bo na liczniku dopiero 90kma do noclegu jakoś 30km a jest 13.40 i może to dziś będzie ten dzień, kiedy rozbiję obóz przed zmierzchem haha.
Deszcz jednak dopada mnie, ale spokojnie zajeżdżam na przystanek PKS, obok jest sklep, idę po picie i lód, wracam do rosomaka wziąć się za bagażnik bo zapowiada się na pół godziny postoju. Wyciągam nogi, jem co jest pod ręką i skręcam bagażnik imbusiwem.
Rozpakowując bagażnik stwierdzam, że mokry od 2dni namiot waży ~5kg a normalnie z kg mniej.

Zaczyna mocniej kropić




Na wodzie tworzą się bąbelki co znaczy, że ciśnienie jeszcze się nie wyrównało i bd jeszcze dziś padało. Przejaśnia się i o 14.24 można parzyć na Kętrzyn, który wita chmurami i deszczem



W Kętrzynie zakupy na kolację i piątkowe śniadanie. W sumie całkiem ładne miasteczko, z którego odjeżdżam z kropiącym deszczyku przy słońcu. Lece do Św. Lipki -gdzie mam zamiar nocować- w słońcu w towarzystwie małego opadu nie wymagającego folii na spd’eki. Odwiedzam Pana w Najświętszym Sakramencie podziękować za cały dzień przygód oraz że wciąż jestem suchy.






nocleg planowałem nad jez. Dejnowo. Zjeżdżam więc w las(zjazd chyba ze 20* aż przy blokowaniu przodu rosomak sunie lekko dalej).

o 16.30 jestem na miejscu, tylko jak jutro wepcham >40kg rosomaka na szosę...


W planach miałem najpierw kąpiel, , później rozbicie namiotu jednak zaczęło padać i dupka. Rozbiłem się na cito i wrzuciłem graty do środka a rozbrojonego rosomaka do przedsionka jak co dzień. Kolacja to 2x owsianka, kanapki z pasztetem BEZ CEBULI.
O 19.10 położyłem się spać, dodatkowo w kurce –teraz 8,4*C mając w pamięci 2,1*C

gminy: Świętajno, Wydminy, Kruglany, Pozedrze, Węgorzewo, Srokowo, Kętrzyn, Reszel,
jeziora: Gawlik, Gołdopiwo, Święcajty, Mamry, Rydzówka, Silec, Dejnowo



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!