avatar Blog gryzmoli RamzyY z metropolii Łapy. Przejechałem z BS 82898.00 km z czego 9227.83 off-road.
Zazwyczaj jeżdżę Vśr 1km/2'

-->ŻYCIE BEZ ROWERU POWODUJE RAKA I CHOROBY SERCA<--
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
w 2010r licznikowo wyszło 2018km LEVELem A2

<<- RowerowI ->>


Odwiedzone gminy

free counters



ArchiwuM X

Wpisy archiwalne w kategorii

>250km

Dystans całkowity:2098.41 km (w terenie 12.00 km; 0.57%)
Czas w ruchu:81:18
Średnia prędkość:25.81 km/h
Maksymalna prędkość:82.30 km/h
Suma podjazdów:11412 m
Suma kalorii:52285 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:349.74 km i 13h 33m
Więcej statystyk
suche dane:
265.01 km 10.00 off-road
09:27 h 28.04 AVG:
V-max:53.00 km/h
temp:30.1
przewyższenia:1585 m
HR max: (%)
HR avg: (%)
tłuszczyk: 6889 kcal
dosiadałem: Gazella

265km, <20kg bagażu, po oddaniu 0,5l krwi :) z Bożą pomocą

Czwartek, 5 maja 2016 · dodano: 05.05.2016 | Komentarze 0

Rower to pojazd napędzany siłą woli - i dziś tego oświadczyłem szczególnie, choć Bóg i wiatr tez mieli swój udział. Więc zaczęło się tak,że by mieć jeden dzień urlopu więcej (z dziś mam 2.5 tyg ) pojechałem rowerem do Białegostoku oddać krew.
Krew oddałem i myślę "jak będę dobrze się czuł w drodze powrotnej (30km) to jadę do dziadków dziś a nie jutro...i pojechałem.



i żegnam Białystok bez 450ml


"zestaw startowy" ;p


dojazd do DK 19 i wiatr jak znalazł ;)
z lekkością wkręcam się na 35km/h ale jak tylko pojawia się górka to brak krwi i ok 15kg bagażu odcina mnie ;/


już na DK 19



2 gruszki i pół jabłka x2(w blender) +litra wody na drogę starczyło (z napojów oczywiście)
pierwszy postój po 80km od domu i 110km od Białegostoku, 10-minutowy przed Sarnakami




drugi postój, tym razem park w Międzyrzecu i prawie pół-godzinny


ulewa się nabliżała co chwila ale z Boską pomocą udawało się ;)


PSP Radzyń Podlaski jadący do akcji

deszcz nie odpuszcza... i zapierdziela coraz bliżej


ale już jestem- suchy i prawie na miejscu ;)


Glory hAlleluyah!! - na miejscu :)

choć deko zjarany ;)





suche dane:
261.06 km 0.00 off-road
10:06 h 25.85 AVG:
V-max:56.60 km/h
temp:27.8
przewyższenia:1377 m
HR max: (%)
HR avg: (%)
tłuszczyk: 6942 kcal
dosiadałem: Gazella

by móc patrzeć w lustro

Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 3

i ni mówić: "kiedyś przejechałem 200km".
Rano wyjazd do roboty, po drodze 9*C, średnia koło 29 i było dość rześko ;]

Po robocie od razu na rower i w stronę Bielska, ale mniej tłoczną drogą, która wyglądała dokładnie tak ;/

ale cóż, poznałem nowe okolice i piękną wieś Wojszki...sporo starych domów, pięknie odrestaurowanych. Szkoda, ze nie miałem czasu na focenie każdego, chciałem zajechać do Sobieszyna przed północą bo noc miała być zimna.
Most na NArwii koło Wojszek na DK19.


Po zrobieniu 105-tego dziś już km'a musiałem spocząć w pobliskim rowie przed Dziadkowicami, gdyż bolały mnie plecy i miałem podłamkę, jako że to pierwszy taki dyst w tym roku i za 2km mam zjazd, i dom za 55km. Jako, że biskup udzielił dyspensy spałaszowałem grahamkę i kabanosy i poleciałem dalej z myślą "ja? stara dupa rowerowa? nie dam rady?!, OGIEŃ!!"
Po trasie trochę parzyło, ruch niezbyt wielki jak na możliwości DK19 wiec parzę dalej...

i dalej...

i jeszcze dalej...

tym razem w kasku, żeby ma kobieta była spokojniejsza ;]


Po 192km zarządzam ostatni, 2gi postój na jedzonko, rozprostowanie nóg oraz przebranie się w co cieplejszego bo zaczęło pizgać ;/

z trasy...

przed Radzyniem



a to już jakiś kawałek przed Kockiem...



Na koniec 12*C powietrze zrobiło się mroźne, a ja po ubraniu p/deszczowej kurtki i tak usypiałem na kierownicy zjeżdżając to do środka, to na pobocze jezdni. Rozpiąłem się, żeby otrzeźwieć i dojechałem jakoś te ostatnie 5km do dziadków z wielkim bananem na gębie w stylu I DID IT!!!!
W domu byłem lekko przed 23-cią ;]


licznik po 10h jazdy zamknął się ;p



suche dane:
635.50 km 0.00 off-road
22:59 h 27.65 AVG:
V-max:82.30 km/h
temp:26.4
przewyższenia:3133 m
HR max: (%)
HR avg: (%)
tłuszczyk:13375 kcal
dosiadałem: Gazella

a zaczęło się pod prysznicem ;]

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 01.05.2014 | Komentarze 18

W łazience przychodzi sporo ciekawych pomysłów, rozwiązań... może dlatego, że człowiek nigdzie się nie spieszy tylko siedzi za potrzebą ;) czy też stoi pod prysznicem. Trasę obrałem we wtorek i zaraz się położyłem bo kilka km przed sobą jednak mam. Pogodynki majówki nie zapowiadają całkowicie słonecznej, więc trzeba korzystać puki ładna pogoda, a że mogę deczko odpocząć od nauki i miałem Wam udowodnić, że bez snu też się da (poporzednia 4setka z przyśnięciem i 70 komentarzami) to przy okazji zrobię życiówkę, bo niedługo rozstaję się z rowerowaniem na 2mieś(zarabianie na crossa), forma spadnie do zera i 200 może nie być już tak łatwe. Poza tym zaraz egzaminy z poszczególnych przedmiotów, egzamin po dyplom ratownika także ważniejsze to niż rowerowanie, choć na uczelnię dalej będę jeździł to weekendami książki, a nie setki ;/
Z Łap miałem wciąz z wiatrem aż po Ciołkowskiego. Na anestezjologii miało być tylko dokończenie wykładu o wstrząsach i było, tylko potem: wszystko rozumiecie? -tak. no to napiszemy sprawdzian. Jak walnął pyt to nie wąsko..napisałem przed czasem i wyszedłem mówiąc do doktorka -majówkę czas zacząć ;]
Najpierw do Decathlona po zamówione sportowe sandały Queshua'y na JPII ale przegapiłem sklep i poleciałem deko za daleko, potem zawiozłem je koleżce z Łap żeby nie wozić ich przez pół polski i wyleciałem na Juchnowiec. btw po Białym z takim obciążeniem(10kg lekko było) szybko jechać nie szło Ścieżka-chodnik-droga i tak w każdej możliwej kombinacji ;/ na Octowej plac jakby autobusowy i znów tłucze..


Na trasie Juchnowiec-Bielsk wiatr raz w plecy, raz boczny, ogólnie wszelkie kombinacje od zachodniego po północny, słońce daje na maxa a ręce i tak mm popalone po wtorku ;/ btw na trasę spakowałem legitkę bo nie wiedziałem czy podołam i w razie czego można w PKP za 50% ceny wsiąść. Po trasie taki ruch że mogę porównać go w wylotówką na Augustów -wszyscy kotłują na majówkę...


most nad Narwią


zakaz zakazem, ale nie będę tłukł się załadowanym rowerem po Bielskich DDRach bo znam ich równość .. Spiderem to co innego ;)


Od Bielska wiatr daje w plecy i jedzie się całkiem przyjemnie, słońce parzy, okulary chronią od słońca i owadów co chwila o nie walących, na uszach słuchawki i 10Gb muzy na SGS 3 -jest git ;)


zdjęcia słabo ujmują wiatr


w Siemiatyczach dokupiłem 'żarcia i pójła' bo jutro s/h-markety pozamykane, więc do biedronki jak najbardziej trzeba zajechać ;)
Wchodząc do klimatyzowanego sklepu poczułem płonące przedramiona(jechałem w bezrękawniku). 
Za Siemiatyczami, gdzieś na polu, czuję jak przez tył roweru na jego przód 'idzie fala', przechyla mnie i zjeżdżam bliżej środka jezdni. Od Siemiatycz wieje z 16-17tej, więc w plecy co podgania AVG bo prędkość poniżej 30stu nie schodzi. Jadąc załadowanym bikiem podjazdy pokonuję się dożo wolniej -wiadomo, na zjazdach kręcić nie trzeba, bo rower sam maxa osiąga, a utrzymywanie nabranej wcześniej prędkości jest dużo łatwiejsze. Za Sarnakami pojawiają się pojedyncze chmurki co jest mi dosłownie 'na rękę'/ręce ;) Za Łosicami łapię się mleczarni i jakiś czas siedzę jej na dupie. Droga jest monotonna, robiona już któryś raz z rzędu. W Turowie ok godz 18 temp spada na 20,8*C, ruch cały czas jest spory. Wszędzie roi się od much i dobrze, że to nie piątek, bo jedną chyba 'połkłem', dla świętego spokoju też popiłem ;) coby HCl się z nią rozprawił.
Sporo samochodów wiezie albo motorówkę, albo łódkę czy też po 2-3 rowery. Nie widziałem ani jednego samochodu z 4rema, tak jak miałem na astrze -rodziny 2+1 czy nieumiejętność wykorzystania miejsca na dachu?




sytuacja za 30s: TIR na poboczu, TIR na swoim pasie, babeczka merolem na 3go, berlingo za mną, na 'miom' pasie i ja na poboczu -niewąsko ;/ a wszystko to na obwodnicy Radzynia. Na Podlasiu mlecze jeszcze kwitną, a tu już latają ;)





zbliżając się do Kocka...
Jak na razie 1 przerwa na sikanie, 1 zakupowa w biedronce. Z dolegliwości to krzyż(nadciągnięty 10.11.13 przy ścince drzewa) i lekko tyłek. Co jakiś czas podnoszę go z siodełka, rozciągam plecy, szyję i nogi wypinając z spdów. 
Od wyjazdu przeleciałem przez najnowszy album Chady, 660tkę Armina +2inne, a teraz gra ABT i deko zamula -dobra nuta przy kłopotach z zaśnięciem, bit przyjemny dla psychy oraz uszu nie męczy. W tel 1/3 baterii więc dobrze się składa, że odwiedzam dziadków. Jakieś 10km przed Kockiem wiatr nie dmucha -patrząc na dym z komina to załamuje się on, aczkolwiek po plecach nie czuć nic -grunt, że nie przeszkadza.


Tu zakładam bluzę bo słońce już się chowa, wiatr znów pomaga. Przed Przytocznem zapach sadów, a temp spada do 15,6*C. 7km od Sobieszyna palę tylną lampkę. Przód oszczędzam, bo po zrobieniu zwarcia nie mam już eneloopówAA tylko stare duracele -jestem więc nocno-ograniczony. Zjeżdżając z górki za Przytocznem, bez pedałowania, wpada 50,7/h ;]
Po zjeździe jakiś tłuk parzy merolem biorąc mnie na 3go, macham mu więc ręką nad szybą -palant. 4km od domu temp spada do 14*C(zbiorniki wodne w pobliżu) a zapach ze stawów hodowlanych przypomina mi wakacje. 



welcome home ;) Chciałem zrobić foto z tablicą wioski, ale na tym odc którym jechałem jej nie było, robię więc z neogotyckim kościołem(Sobieszyn). Płuca deko zmęczone, wzięcie pełnego wdechu nie jest takie łatwe jak przed wyjazdem.
U dziadków jem pierogi, piję niezliczone ilości herbat, podjadam niezliczoną ilość razy, włączam tv który 'robi za tło', ogarniam rower bo coś jakby wibrowało(a wziąłem klucz do centrowania), reguluję linki, kąpię się, kilkukrotnie smaruję spaloną skórę, znów podjadam ;) przepakowuję się, oglądam film i po 2giej biorę się za przygotowanie jedzenia na drogę. Wyjeżdżam o 3 przy temp 8*C mierzonej na ganku. 







na drodze jak na tę porę spory ruch, TIRy w większość rumuńskie, polskich niewiele. Ptaki choć koncert dawały przez całą noc o 4 potęgują swe siły. O 4 wiatr z 9-10 ale jeszcze słaby więc nie przeszkadza, a wg wtorkowych i środowych prognoz ma wiać z zachodu, czyli od Wa-wy w plecy -aby się tam dostać ;) 
O 4:15 jest już na tyle jasno, że mogę notować na bieżąco w zeszycie-dzienniku podróży choć światła palę dalej -jestem na DK17. 



o 5:15 słońce przebija się przez chmury, a ja jestem za Garwolinem, jest 6,7*C. Pół godz później mała przerwa na 3cie już sikanie(moczopędna kawa którą się wspomogłem), przebranie się, jest w miarę sucho, słuchawki lądują na głowie, 'mocy w korbie' ubywa. Po 6 temp spada do 6,3*C a czapka i rękawice w sakwie -jakoś przeżyję -słońce coraz wyżej





foto zDK17 przed Kołbielą 



most nad Wisłą w Górze Kalwarii.
Na DK50 Kołbiel-G. Kalwaria jedzie masa TRIów, jako że z Kołbieli wyjazd na Wa-wę zablokowany remontem. 10km przed G. Kalwarią zjeżdżam w las, rozciągam się, jem, piję, spr pogodę po raz pierwszy korzystając z dobra/szybkości LTE -u nas jeszcze ni ma ;/
5km przed G. K. 'nic się nie dzieje' i zachciewa mi się spać, oczy szczypią, czuję ogólną niemoc ;/ Biorę pigułkę Cardiamidu z guaraną i <10min wracam do żywych. 
Za G.K. ok 7.30 mijam jedną 3-osobową 'wycieczkę' szosowców, niedługo potem  ok 15sto osobową jadących z vis a vis'a -chyba dłuższa majówka skoro tak rano wyjechalY ;]
Na licznik wpada 14*C więc wjeżdżam w las i zakładam krótkie gatki -od razu lepiej ;)
Zbliżając się do Wa-wy moje obawy potwierdzają się -ruch w Białymstoku to nic w porównaniu do stolicy ;/ ale chciałem to mam.


droga do Piaseczna jest tragedią -ZERO 'jezdnego' pobocza i miejscami mijanki na lusterko



w Wa-wie trzeba jechać czysto po Pułaskiej, jeśli pojawia się DDR to albo zaraz znika, albo jest taki, że każdy metr pokonuję z max wytężoną uwagą coby kół nie pourywać ;/ a poza tym zdejmując na sec słuchawki szło ogłuchnąć




śniadanie (któreś już z kolei ;p) jem przy Służewcu, bo brama jest zamknięta. Za nią biegają biegacze, ale nie wiem którędy się tam dostali.



kieruję się do Łazienek, robię kilka fot a babeczka mówi, że tu się nie jeździ -ups ;/ wracam na zad i kieruję się do Wisły




jadę wzdłuż Wisły oglądając Basen Narodowy ;] mosty i 'syf warszawskich ulic'. O ile jadąc samochodem nie zobaczymy tak syfu tak z poziomu roweru widać wszystko. Ogrom potłuczonych butelek, porozrzucane śmieci i 2 leżących w trawie meneli.
Tak to jest jak wieś(18K ludzi) przyjedzie do stolicy i porównuje ... no ale czy nie da się z tym nic zrobić?
do tego wszystkiego nadrzeczne muchy wbijające się w brodę i remont, że trzeba było odbić od Wisły na Zajęczą jadąc chodnikiem -'łan-łej strit'. Jak na duże miasto miałem tylko 1 niebezpieczną sytuację przy miejskim ZOO, ale z mojej winy także ponarzekać mogę tylko na swoją nieuwagę.




z Wa-wy wydostaję się z godzinę, spędziłem z niej chyba ze 3h ;/ wyjeżdżając na Piaseczno przez jakieś 6km przeciskam się w korku miejscami podpierając się nogą o barierkę. W sumie stał tam zakaz dla rowerów, jak na kilku innych odc którymi jechałem, ale inaczej nie szło. Zakaz każdy głupi postawić umie, ale alternatywę dla rowerów wyznaczyć... skorzystałem z kilku DDRów, żeby nie było, to wyjechałem... gdzieś między zadupiem a kładką dla pieszych na drogę docelową, więc odpuściłem i olewałem zakazy.
Komfort psychiczny(choć zaburzony natężeniem ruchu) jest ważniejszy niż ewentualny mandat.








na górze rower i droga


Odpoczynek nad jez. Zegrzyńskim, przez które przepływa 'Łapska' Narew połączona z Bugiem ;) tu już moczenie stóp, nóg i rąk oraz jedzenie pierników i focenie. Jest jakoś godz 12, 27*C i dopiero teraz ściągam windstoppera(zapięty był na plecach) bo chronił przed doszczętnym już spaleniem rąk. Co do tyłka -milczy, chyba straciłem go gdzieś po drodze albo raczej załatwiłem go klinem jak kaca, tylko w tej sytuacji nie były to promile, tylko dodatkowe kilometry ;]
Za Serockiem z DK61 zjeżdżam na DK62 na rondzie dojeżdżając do litwińskiego TIRa, siadam mu na tyłek, a że jest z górki lecę za nim resztkami sił i ciągnę się póki nie robi się płasko, odpadam od niego osiągając nowy rekord życiowy czyli Vmax 82,3km/h.
Przed Wyszkowem kręcę film chcąc ująć 'ruchome drzewa'. Gdybym się zatrzymał byłoby je widać, a tak tylko to co na liczniku. Licznik na AVG coś się zblokował, bo od rana pokazywał -dziwne. Choć w sumie czas po 9h 59' zaczął migać i odliczać jakby od nowa czyli 2X 9h59h59s +to co migało było czasem końcowym, ostatnio przy 4setce było tak samo. W końcu jaki producent przewiduje >10h w siodełku.
Przed Wyszkowem wiatr wieje jakoś z W-SW, podmuchy jadących blisko TIRów pomagają, jadę wyprostowany, bo wiatr daje centra w plecy, ale znów nachodzi crysis na tle psychicznym, w mniejszym stopniu fizyczny. Ciągłe kręcenie, te same widoki, powtarzająca się 'tripowa muza', brak radia ;] , TIRy, osobówki... Mija mnie trekingowiec, pozdrawiam go ale ciężko nawet mi się uśmiechnąć ;/ Zjeżdżam w las, rozciągam się, jem conieco, urynuje i patrzę na googlemapsy i zamiast jechać na Ostrów, Zambrów i W. Mazowieckie odbijam na Brok i Ciechanowiec. Będzie tam mniejszy ruch, więcej lasów, tlenu, mniej spalin. Po drodze łapie mnie chmurka z której próbuje coś posikiwać. ale wyjeżdżam z pod niej.




chmur pojawia się coraz więcej, wiec b. dobrze dla rąk ;)





W Małkini przerwa na małe zakupy, za Nurem taki asfalt, że nie wiadomo czy jechać czy prowadzić, ale rozpędzam rower i jakoś przelatuję nad niektórymi dziurami,staram się lecieć środkiem oglądając się co chwila, czy z tyłu coś nie jedzie. W Zarębach Kościelnych skrapia mnie deszcz, spotykam też w jednej wiosce całkiem mokry asfalt. Za Zarębami uda podają na korbę coraz wolniej, nawet podciągania spd'ami nie da się wykorzystać. Na odc. Nur-Ciechanowiec nie przekraczam 27-28km/h, oczy znów szczypią, tyłka nie czuć(piszę o nim dość często żeby mieć odniesienie do innych wycieczek, a nie że mam takie 'zboczenie' ;p) Nogi włączyły chyba napęd typu perpetum mobile, bo nie wiem czemu wciąż kręcą ;]


w Nurze jedzie przede mną mleczarnia Mlekovita, nagle hamuje, również daję po hamplach i rower staje dęba. Głównie za sprawą przedniego hampla, który we wtorek rower na koło postawił 2x. Tył już tak łysy że choć zblokowany klamką sunie dalej po drodze ;/


Ciechanowiec, przerwa na batona i sok, foto tego co za mną


i przede mną. Deko ruszył mnie ten widok i do Rutek jadę nieco szybciej nie chcąc zmoknąć. Chmury jednak rozpierzchają się na boki, słońce znika i robi się chłodniej. O 17.40 jestem w Rutkach, jest 19,4*C. Po zejściu z bika w las za potrzebą łapią mnie powierzchowne skurcze w udach(i komary ;/) -bd trzeba w domu dowartościować się suplementami tym bardziej, że pół tyg temu krew oddałem. 
W Brańsku kręcę znów filmik


niebo za Topczewem, w Poświętnem łapie mnie mini deszcz i ciągnie się aż do 'zadokowania roweru w garażu'. 



W domu dziwnie chodzi się po schodach, ciężko siedzieć na czymś twardym, czymś innym niż siodełko rowerowe -kto choć raz się tak sponiewierał wie jakie o odczucie mi się rozchodzi. Wczoraj(wpis kończę 2go maja) wpadam do domu, gotuję pyzy, wyprowadzam psa, robię mu jeść, siorka z łazienki mówi, że jeszcze 15min jej zejdzie, kładę się na wyrko i budzę się brudny o 5 ;] 'załatwiam co potrzeba' i do 7 jeszcze przewalam się w wyrku(o 5 było 2,6*C). Po wstaniu bolą tylko kolana, tyłek w miarę ok.
Wpis klepałem >4h i mam wielką nadzieję, że da się to czytać -w końcu każdy ma inny styl pisania, a mój nie każdemu będzie pasował.

Szacun dla tego, kto przeczyta go w całości i życzę równie udanej majówki ;] pzdr


nowe gminy: Trojanów, Piława, Kołbiel, Celestynów, Karpiska, Góra Kalwaria, Piaseczno, Suchożebry, Leszcz(cośtam), Jabłonna, Nieporęt, Serock, Somianka, Wyszków.
temp; pełen zakres od 6,3 do ok 28*C(licznik pokazał 29,4 -jest czarny)


suche dane:
408.51 km 0.00 off-road
16:30 h 24.76 AVG:
V-max:54.90 km/h
temp:9.7
przewyższenia:2182 m
HR max: (%)
HR avg: (%)
tłuszczyk: 9438 kcal
dosiadałem: Gazella

Bez pociągu, wiatru w plecy, chwała Panu, ryj się cieszy

Sobota, 8 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 83

Zacznę od tego że nie wiem, czy bd pasowała Wam taka dziennikowa(jak Mazury) forma wpisu, ale nie miałem co robić, gdzie patrzeć bo raz noc, dwa trasa znana. Jak coś uwagi MILE widziane ;]

Wyjazd lekko po 21 i ciemno jak w ... żadnej gwiazdy -total darkness, do tego wmordewind do Dziadkowic potem jakoś mniej czułem-może pigułka z kofeiną pomogła. Na trasie same tiry ale żadnego nie idzie się łapnąć, bo pędzą za szybko.
Przed Brańskiem pierwszy brejk za potrzebą

Za Popławami zaczyna się event: żyć albo nie żyć. Tyle głębokich dziur koło siebie... za dnia nie idzie wszystkich ominąć a nocą... ale jakoś przejechałem bez strat w sprzęcie. Wyprzedził mnie jakiś blaszak i też nie leciał >30/h.
Mijające mnie TIRy zapierniczały światłami jak reflektory w kopalni ..żeby mieć choć 1 taki reflektor czym zasilić...z poziomu roweru oczywiście.

Za Siemiatyczami znów potrzeba wzywa ale i spać zaczyna się chcieć, więc szejk guaranowy 


gdy dopada w drodze słabość guarana daje radość

Za Sarnakami zaczyna się lekka mgła, więc zaczyna robić się zimno, więc zmiana rękawic -na polarowe(miałem spakowane w sumie 3 pary). Patrząc po flagach/reklamach wciąż lecę pod wiatr, nie jakiś porywisty, ale na takim dyście przeszkadza skutecznie.
Widzę gościa w volvo, który wyjeżdżając z podporządkowanej z Grzybowa czekał 350-400m aż do niego dojadę -chyba myślał że to samochód.To już drugi taki przypadek dziś ;] Mgła staje się coraz gęstsza, ale widoczność jest jeszcze jeszcze. 
Zaczyna mnie męczyć zgaga, więc piję co się da, ale nie przechodzi.
Na drodze jestem  tylko ja, moje słabości, noc, asfalt i nadzieja że lampka nagle nie przestanie świecić sama z siebie (mam 2gi 6xaaa,mini powerbank ale to 2h skutecznego światła)
Ruch powoli ustaje, polskich ciężarówek nie widać, a pojawia się  Litwa, Rumunia i trochę Turcja. Za Łosicami mgła jest już znacznie gęsta, a po godz drugiej na drogach robi się całkowita pustka.
wylot za Łosicami

Znów chwila na urynację -tak szybko się przy tym wychłodziłem, że musiałem dopierniczyć na kadencji.


W Międzyrzecu idzie druga tabletka 'Cardiamid z kofeiną'. 3-4 nad ranem to godzina, kiedy najbardziej chce się spać przynajmniej mi i doświadczam zasypiania za kierownicą tak samo jak za kółkiem w drodze do Pienin w 2011r i wcale nie jest mi z tego powodu do śmiechu. Łapię się na zjeżdżaniu do środka drogi, oczy się zamykają a nogi kręcą dalej -jeśli nie wierzycie spróbujcie(choć może lepiej nie) sami. To specyficzne dla tej godziny -zauważyłem to siedząc na kompie do 5 czy 6 kilka razy w wakacje pisząc na fb z 'bratnią duszą' -nakrywałem się kocem na banię i siedziałem jak jaka buka ;p
W Radzyniu, jako że nie ma ruchu poleciałem obwodnicą, gdzie jest zakaz dla rowerów, bryczek i czegoś jeszcze, a na tych kilku km obwodnicy wyminął mnie tylko 1 tir.

Na takie jazdy -chyba tak samo jak klucze czy dętkę, będę brał ręcznik, bo z brody można było wyżymać ;D W Radzyniu mgła potęguje się. O 4 zaczyna się regularny ruch i już tylko polskie tiry.
Lampka na 1kpl baterii(6xAA) nie najgorzej jeszcze świeci spróbuje- 2go kpl nie ruszać(i nie wykorzystałem go ostatecznie, no za Siemiatyczami z drodze powrotnej użyłem z banku 1 paluszka do mp3'ki)
Za Radzyniem mgła zaczyna opadać i zaraz pewnie ubrania bd całe mokre -w p/deszczówce bd za gorąco, więc zostaje ona w sakwie. 

lekka mgła w Borkach

Czym bliżej kocka tym większy ruch, mgła jakiej wcześniej nie było i ktoś może w czas mnie nie zauważyć, więc spadam max do zewnętrznej. Palce u nóg marzną  dopiero w Kocku, więc nie ma co zmieniać wkładek. Zakładam, że przyczyną jest wilgoć(i tak było -filcowe wkładki, pełniące rolę izolacji blachy spd po zajechaniu do dziadków były wilgotne)


sorka za fotki tej jakości, ale jakbym zatrzymywał rower na każde foto to jechałbym dzień dłużej ;p ;]

W większości miasteczek latarnie są wyłączone -fajnie byłoby, gdyby ustawa nakazywała np wyłączenie ich w godzinach 23-4. Niby krótko, a jakie oszczędności. Nikt normalny o tej porze nie chodzi/jeździ, a jak musi to musi mieć własne światła.
O 5.20 zaczyna robić się jaśniej, powerbank po 8h jazdy ledwo cipi, ale znaki jeszcze na 300m 'poraża'
godz 5.40 -jeśli sarny pasłyby się byłoby je widać, a 5min później jestem w Sobieszynie

przed 5 zaczynają się pierwsze kwiki ptaków, a ja wpadam w filnalną gminę


... i wioskę dziadków

Średnia na ten moment to 24,3, a temperatury w zakresie 3.2 /4.3*C
Nie wiem jak je te 204km wpadły przy 4 postojach... każdy <5min, bo zaraz stygłem 'jak filiżanka z herbatą' na dworze na ten przykład.
Zajechałem do dziadków, 4 psy mnie poznały i zaraz się 'zamkły', dziadkowie śpią, więc jem pomarańczę ze stołu i kładę się spać. Babcia widząc mnie nie wiadomo skąd doznaje lekkiego szoku ;] Po 'wyspaniu się' gadam z dziadkami, chrzestnym, który 'wpadł z remontem', jem śniadanie, idę po zakupy, następnie do prababci i wujaszka, na obiad do dziadków i o 11.58 jestem z powrotem na rowerze. 
Btw o 10 wsiadłem na Gazelkę(nie wpinałem licznika) do prababci -pierwsze wejście na rower i 'dupsztal' nie boli, tylko jakoś tak dziwnie, bo wszystko widać, a nie jak nocą że patrzę tylko przed siebie.

Ruch dużo większy niż nocą, spałem  w sumie 2.5h, nogi dość nie tęgie, ale może w trasie się rozjadą. Pogoda deczko pochmurna. Znów łapie mnie zgaga(potęguje to zapewne pozycja jak z XC, a nie typowo trekingowa) ale babcia dała Manti -zobaczymy co to warte (okazało się, że 'gunwo' warte).
Na dzień dobry 6% podjazd 'Dębowa góra' -może nie wielki, ale jak kto na Podlasiu mieszka... Pokonuje go bez wysiłkowo, na przełożeniu 1:4 -siły bd jeszcze potrzebne.
Na licznik wbija 7.5°C, więc zdejmuję rękawiczki i kondomy z spdów. Do Kocka wiatr z 7-8 potem boczny.



Międzyrzec coraz bliżej, więcej słońca, a traciłem już nadzieję że nie poświeci nawet pół godziny.

Przerwa przed Międzyrzecem na kanapkę, jogurt , rozluźnienie nóg i urynację. 



Przed Międzyrzecem odbijam na miasto -jako że jest zakaz i nie złamię go jak w tamtą stronę i lecę chodnikiem na przejazd 


Za Międzyrzecem słonce znika ;/ 


Śnieg dawno nie padał, a całkiem sporo go jeszcze zalega po rowach -tu akurat niewielkie złogi. W nocy 'widziałem' kilka zasp ale nie chciałem uwierzyć, że to jeszcze może być śnieg -na wiele cieplejszej Lubelszczyźnie ... ?
Od Międzyrzeca wiatr siecze z 10-1,1 więc średnia spada


fotka z wsi Mszanna -średnia spada



fotka dysta -stan na Łosice

Na liczniku 316km -nogi zdychają. Z taką czy inną średnią dojechać muszę -nie ma bata że nie! Dupsko co chwila idzie w górę to jakoś dyst ogarnia, ale łydy...  napięte, twarde jak skala.
Postój w zaprzyjaźnionym sklepie w Sarnakach po food i celem założenia ocieplaczy i lampki, bo zaczyna zmierzchać. 
O 17.10 w powietrzu czuć wilgoć i temp spada do 5,5*C. Mimo że jest cieplej o 1° powietrze jest mroźniejsze niż nocą -bd mroźna noc(i w Łapach pod koniec trasy spadło do -0,2*C)

Zjeżdżając z 10% górki za Sarnakami goni mnie rolnik pędząc 40/h, Z górki mnie nie dogonił, ale na prostej jak tylko mnie wyprzedził wjechałem w jego tor powietrzny by zyskać na prędkości. Zimno już mi nie było, więc wyciągnąłem linkę, którą miałem na taką właśnie okazję (za tirem tego bym z całą pewnością nie zastosował -skrajnie rozbieżne prędkości ;p a z resztą 'tir lepiej mnie zaciąga') i podczepiłem się do UMYTEGO rozrzutnika i ciągnąłem się tak do ronda przed Siemiatyczami, czyli nie więcej niż 5km -świetna sprawa. Jakby kto nie ogarnął:
-lewa ręka robiła foto
-prawa kierowała, a palce były na klamce
- a co 3mało linkę? ->> zgadnij <<

W Siemiatyczach palę światła, a temp osiąga 4.1° Korci mnie polecieć lepszą drogą -byłoby 20km więcej, ale w 24h tripa się nie zmieszczę, bo mam wciąż pod wiatr. Za Siemiatyczami gdzieś w polu przerwa na zmianę baterii i znalezienie mp3 w sakwie, po nocy.
Jedzenia i picia idzie jakoś więcej niż w nocy -pewnie regeneracja utraconych kcal, drugie manti z lekka uratowało mi życie, ale jak coś w aptece  bd szukał czego innego. Za Siemiatyczami coś mnie uskrzydliło, ból łydek znikł -to chyba myśl o gorącym prysznicu i kąpieli :D
Piszę te notatki na bieżąco kątem oka patrząc na biały pas na poboczu :) W Dziadkowicach ustawiła się 3cia psiarnia jaką po drodze widziałem i to każda w takim miejscu gdzie jeszcze jej nie widziałem -taka wiedza z pewnością mi się przyda ;]


Niby jest tylko połówka księżyca i gwiazdy, a świecą jak głupie, że prawie można szukać czegoś w torbie na kierownicy za sprawą ich światła. Za 
Za Popławami zaczyna się droga, gdzie 1cm błąd może kosztować kupno nowej obręczy i twarzy :)
2km przed wsią Puchały po mojej lewej, 3m od koła, biegnie lis. W sumie na całej trasie podziewałem się zobaczenia większej ilości zwierząt, a tu tylko 2x lis.

Brańsk i 0,5°C 376 na liczniku, mgła na moście, której nie złapałem na foto, których większość i tak jest marnej jakości jako że nie chciało mi się stopować 'ciężkiego sprzętu' (Gazelki ;p)
Za Brańskiem wietrze uszy, bo prawie zakisły -prawie przez cały czas siedziały na nich słuchawki, a zdejmowałem je tylko w sklepie i przy urynacji.
Taka trasa, a Gazelle ciągle odwdzięcza się za dbanie o nią i nie sprawia ani jednej niespodzianki na trasie -w domu aż ją pogłaskałem ;p -a weź i łataj koło(to akurat od niej nie zależne) czy grzeb się za kluczami po nocy.
Do Łap prowadzi mnie Wielki Wóz, który dziś widać doskonale.
Nie mam pojęcia jakie średnie osiąga się na takich dystach, ale jechałem ile miałem sił -i fiz i psych-  miejscami oszczędzając je na zaś, ale najgorzej chyba nie wyszło choć do takiego MRDP nie nadałbym się z pewnością.

Jeśli wakacyjna wyprawa na Chorwację nie wypali, to poszukuję towarzystwa na trasę MRDP.

Zrobię z tej trasy wyprawę dookoła Polski. Jeśli nie znajdę kompanii pojadę i sam tylko w kimś z pewnością było by świetna zabawa a tak samemu to tylko pędzenie jak to na Mazurach gdzie średnia przez 5dni wyszła 159km/dzień ;/


foto zamazane palcem, ale to ost gmina przed Łapami, a jest 20.09 obecnie

W Łapach 0.0° a mówiłem, że bd mróz czując go już w Siemiatyczach(w Wólce Pietkowskiej na licznik wpada -0,2*C)
Wycieczka się kończy, płuca nie bolą, nogi w miarę ogarniają, ale tyłek coraz ciężej usadzić żeby było mu wygodnie :)
Sorka za takie prywatne wyrażone w słowach odczucia, ale pisze ten blog żeby kiedyś móc wrócić do tego wpisu i znać każdy szczegół wyprawy, bo tak to zakategoryzuję, skoro spakowałem m.in zapasowe skarpety, bluzę a nawet wkładkę do buta :D

Ponownie doświadczyłem, że ból i zrezygnowanie nachodzą falami i przechodzą -także nie można dać się złamać tylko kontynuować mimo wszystko!
Było ciężko ale warto! Może to porównanie nie na miejscu, ale przypomniało mi się jak "mali chłopcy opuszczali domy jako dzieci, a wracali jako mężczyźni"(sparta) Nie przybyło mi męskości po tej wyprawie -że tak się wyrażę, ale jeszcze mocniej doświadczyłem, że tak naprawdę sami stawiamy sobie ograniczenia, wmawiając co ma się udać, a co nie nie podejmując przeważnie nawet próby a WYSTARCZY TYLKO CHCIEĆ.

O 20.35 jestem w piwnicy, także ponad pół godz przed upływem 24h limitu na wycieczkę.

Eranis -spóźnione NAJLEPSZEGO z okazji dnia kobiet ;) zdrowia przede wszystkim do kręcenia kolejnych rekordów ;p





6h to przez ograniczenia jakie stawia mi licznik(po 10h jazdy zaczął migać i liczyć 'od nowa') Dobrze, że choć -16*C w styczniu wychwycił a nie jak bikemate, który na -10 zastopował ;p

temp: do 3.2 /4.3 i z 9,7 /-0,2*C
track


suche dane:
252.91 km 2.00 off-road
10:29 h 24.12 AVG:
V-max:55.60 km/h
temp:3.3
przewyższenia:1585 m
HR max: (%)
HR avg: (%)
tłuszczyk: 6824 kcal
dosiadałem: Gazella

Mazury -dzień 5/5

Piątek, 27 września 2013 · dodano: 28.09.2013 | Komentarze 7

Mazury miały być 6cio dniowe, ale...

Otwieram oczy, wychylam głowę ze śpiwora i proszę: Jezu, Ty wszystko możesz. Daj mi proszę sił, abym dotoczył się cało przed zmrokiem do domciu. Jeśli nie to pokornie zlegnę gdzieś po
trasie i wyprawa będzie tek jak miała być od samego początku 6cio dniowa(przypominam: 250km z 22,4kg samego bagażu)




Biorę do ręki licznik: 6,8*C o 5.40 –w nocy aż ‘za ciepło’. Na śniadanie(piątek) 2x grzybowa +kanapki z paprykarzem z łososia –jeśli w ogóle tam był. Las stary, wysoki, gęsty, więc słońce pierwej widać nad jeziorem, dopiero później jaśniej robi się w namiocie.


btw pasażer na gapę


morning



W nocy i rano nieustannie coś strzela co ~15min tak jakby działka p/deszczowe/burzowe na plazmę jak w Białousach last year i to z 2 stron napierniczają. Po wyjściu ze śpiwora najgorzej jest przestawić się na realną temp, więc odwlekam jak się da, ale jeśli podejmuję próbę 250km z 22kg bagażu za dnia to trzeba się sprężać. Poza namiotem chłodniej: 4,7*C o 6.17 a po wyjechaniu w trasę całkiem: 3,4*C o 7.35 Przed Mrągowem słyszę znajomy dźwięk b.szybkiej ucieczki powietrza, ale ani rzuca tyłem, ani nie widać ugięcia opony, więc stawiam na zsunięcie się kurtki (tarcie ortaliony o ort.) and this is it. Kurtka wypadła pod TIRa który zdążył wyminąć, więc spokojnie zawróciłem chowając tym razem do sakwy a nie upychając pod siodełko.
Przelatując przez Mrągowo nie pasi mi kostka, na której 4atm to zdecydowanie za dużo i cały rosomak trzęsie się jak galareta. Zajeżdżam do sklepu po śniadanie i regionalny produkt –maślankę, ale O 40gr DROŻSZĄ NIŻ W ŁAPACH- >200km dalej!!



za Mrągowem
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/PXHYNVydXTI"> <embed src="http://www.youtube.com/v/PXHYNVydXTI" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Prawe ramie korby łapie mały luz i skrzypi aż do Łap(nasadowej 14nastki nie pakowałem), przy okazji wyrzucam śmieci gdzieś na Orlenie. Wiatr daje lekko w plecy(zależnie od ustawienia drogi względem zachodu) i dojeżdżam do Mikołajek



v




gdzie gość podaje mi zły kierunek i tracę 20-30min, bo musze wracać z powrotem do centrum. W Zełwagach wyprzedza mnie przyciemniony golf III na litewskich tablicach i po 3m zajeżdża mi drogę i łapie pobocze na 30cm. Dostaje za to palec ‘serdeczny inaczej’. Jadę dalej a gość pojawia się za jakiś czas na parkingu i za jakiś czas znów bd mnie wyprzedzał, więc przygotowuję rzutkę –bidon z wodą. Gość wyprzedza, ale już ‘jak człowiek’.
O 10.15 opuszczam Mrągowo z 55km na liczniku. Na trasie albo góra albo dół i nie da się jechać, żeby jechać po płaskim.
jakoś po trasie


O 11.30 jestem w Orzyszu i o 11.35 opuszczam go szamiąc czekoladę z ryżem –produkcji Biedronki popijając maślanką z Mrągowa. Za Orzyszem co chwila jakaś maszyna na wojskowych blachach, nawet jakiś URSUS ciągnący wojskową przyczepkę czy straż pożarna.
Zaraz za miastem zaczynają się rozległe poligony wojskowe.




W Następnej miejscowości z mapy mijam po lewej Ośrodek Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych i coraz głośniej słychać strzały, całymi seriami, trzaski łamanych drzew czy palących dziesiątki litrów pojazdów wojskowych.
O 12.46 wpadam do Białej Piskiej przy 13*C, która jest całkiem przyjemnym miastem. Na licznik wskakuje 118km a nawet nie robiłem przerwy na odpoczynek tylko takie postoją jak na urynację, czy foto. Jadąc po prostej ‘nie mam co robić’ i zapoczynam chrupki bo już sam nie wiem czego mi się chce hah.
O 13.30 na licznik wpada 130km, czyli pora noclegu a dzień jeszcze młody. Może zdążę przed nocą do Łap, choć mam jeszcze 2kpl baterii do latarki.
W wiosce Kożuchy jada sobie 3 TIRy, a za 1 TIRem leci osobówka. Ja lecę 20-30cm od skraju asfaltu, osobówka wyprzedza TIRa i jest OK., ale i ostatni TIR bierze się za środkowego jako że ma z górki choć widzi mnie. Wyjeżdżam bliżej środka, al. Nic tu po tym. Zdecydowany nie cofa się, więc zjeżdżam na max i cisnę na 3go z 2 TIRami prawą ręką 3mając kierownicę, lewą pokazuje –dziś już po raz drugi- ‘palec serdeczny inaczej’ patrząc młodziakowi za kółkiem w oczy. 0 REAKCJI!! Ale nic, żyję i jadę dalej kończąc chrupki.
W Szczuczynie droga odwraca się na 50km aż do Łomży, że wiatr daje z 14 i zaczynają boleć kolana –szczególnie na podjazdach, ale do domu już tylko do Łomży+70km, więc przeżyję, lub padnę pod namiot –‘Niech się dzieje wola Nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba’.
Po trasie do Łomży robią obwodnice Stawisk i chyba jeszcze ‘cóś’,
[foto obwodnica]

po trasie



ale zbierają się chmury i o 14.40 zaczyna z nich kropić –raczej nie na poważnie, choć w oddali pod chmurami rysują się leje, więc chowam aparat




Po 2km ‘zjawisko’ ustaje choć chmury nie ustępują. Kolana przestają boleć, zaczyna tyłek ale niebawem wpadam do Piątnicy. Zaczyna też boleć kark od 3mania głowy do góry. Moja pozycja na trekking to ok. 45*. Wpada 166km dalej bez postoju dla odpoczęcia tylko foto czy za potrzebą. Na trasie Szczuczyn-Łomża –nawet w opasce na uszach- można ogłuchnąć od TIRów. W takim ruchu NIGDY jeszcze nie jechałem. Po 19nastce lata się już lepiej.

Korba wciąż denerwuje, ale francuzem nic nie zrobię –no chyba żeby już odpadała. Wiatr wieje z boku, ale jeśli tak samo będzie wiał na trasie Łomża-Łapy to włączam bieg ‘R’-rakietny i lecę na skrzydłach, aczkolwiek z wieczorem wiatr z reguły słabnie.
O 15.30 wpadam do Piątnicy i kręcę na Drozdowo na stary most unikając ruchu i skracając dorgę do wychy z technola, do której wpadam na sec.
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/5yirXx0NKNM"> <embed src="http://www.youtube.com/v/5yirXx0NKNM" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Opuszczam Łomżę o 16.03 i dalej ‘z wiatrem z pachy’ lecę na Zambrów i odbijam na Rutkę. Na liczniku jest 185km i 11,1*Wcinam 2jabłka(0,5kg) kupione w Łomży i 6 sezamków, droga prosta, pusta, wiatr w plecy, czego chcieć więcej. Próbuję więc jazdy bez 3manki pisząc tę notatkę i czy nagrywając film poniżej. Na liczniku 198km i tyłek wciąż woła o zejście, ale zaraz zmrok, więc korba dalej –i tak ‘ma dziś swój lepszy dzień’ haha.
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/tp4PHUWaIUg"> <embed src="http://www.youtube.com/v/tp4PHUWaIUg" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Dębowo


Znów podjazdy a wiatr zanika, noga podaje coraz wolniej ale myśl o gorącym prysznicu ciągnie mnie do domu jak e-magnes spinacz. Dzień dobiega końca a ja przed Sokołami jeszcze.

zachód przed Sokołami


jak kobita w sukni mazurskiej czy jakoś takoś


Do domu wpadam przed 19nastą ale przed tym zajeżdżam do kapilicy adoracji Najświętszego Sakramentu w swojej parafii podziękować Jezusowi, ze to co dla mnie zrobił i dalej robi.
W domu gorący prysznic i wstępna obróbka zdjęć. Spać ok3 po 3h pobudka do kościoła i siedzę do tej pory (23.30) i nie chce się spać.

CHWAŁA NAJWYŻSZEMU –zawierz się Mu a nie pożałujesz!!

nowe gminy: Mrągowo, Mikołajki, Orzysz, Biała Piska,
jeziora: Lębork,







TRACK

suche dane:
275.42 km 0.00 off-road
11:47 h 23.37 AVG:
V-max:50.90 km/h
temp:11.0
przewyższenia:1550 m
HR max: (%)
HR avg: (%)
tłuszczyk: 8817 kcal
dosiadałem: Gazella

275km, 11h z 19kg 'na pace'

Poniedziałek, 9 września 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 0

Wyjazd o 7.20 z myślą pokonania bariery 250km z 19kg bagażu. Początkowo było jakieś 17-18kg ale żarcia ubyło a od kolegi jak ostatnio bywa nie wyjechałem z 'pustą sakwą' bo dostałem ~2kg świeżego, mrożonego świniaka -polędwica i kiełbasa. Na rowerze z cięższych rzeczy miałem jeszcze laptopa z ładowarką i 2 mamroty dla Sylwii i Pauli, które dąłem im w Białym lightując bagaż.
wyjazd

democik

Co do samej trasy to planowałem wyjazd na dziś bo raz że w niedzielę rano zawsze jest kościół czyli wyjazd po 10, dwa- wiatr z 3-5 więc jechać było ok, czasami walił centralnie w łypę, ale zależnie jak układała się krajowa 19naskta. Temp: wyjechałem zw 11*C w zimowych ciuchach i rękawiczkach ale po 30km było już ok 14*C i rozebrałem się w lesie

W Międzyrzecu znów na tym samym skrzyżowaniu na czerwonym, ale wcześniej foto oldshooli: mustang i merol na sell, rzute oka i blacharka do renowacji

Za Siemiatyczami


i dalej -przed Zabłudowem


Dociągnąłem się do Białego bez większego zmęczenia, tyłek nie boli... magiczne nowe siodełko czy pobyt u babci na wsi??


czekając na Sylwię...

później na Mieszka do Pauli i wyjazd od niej ok 19.15.
Foto przed Uhowem

welcome home

Podsumowując: analizując dzisiejszą wyprawę 3stówy zrobił bym bez problemu, tyłek nie boli a tylko to się na takiej trasie liczy. Jedzenia jeszcze zostało i z 1/3 bidonu wody.
Jutro jeszcze do Białego w sprawach uczelnianych i we środę Mazury welcome to!!

BTW na liczniku coś nie tak wyświetla się z czasem jazdy, ale średnia 23,6/h to jakoś dopasowałem do czasu wycieczki a trip ogólnie od 7.20 do 20.20 więc jak na taki załadunek średnia świetna.

temp: start 11/szczyt 27,8/wieczór 14,3*C
Kategoria >250km, szosa, wyprawowo